Artysta chciał malować inaczej. Chciał snuć opowieści, aby ludzie na widok jego obrazów myśleli: „Tak. Właśnie tak to musiało wyglądać”. Sława Giotta rosła i został polecony bogatemu rodowi z Padwy. Miał namalować sceny biblijne na ścianach wspaniałej nowej kaplicy Scrovegnich. Ostatecznie stworzył nie mniej niż czterdzieści prac.
Tak opisywał jedną ze scen: - Ujrzysz w niej Jezusa wchodzącego do Świątyni Jerozolimskiej. A to najważniejsze z miejsc dla Żydów. Jezus pragnie ciszy i skupienia, chce rozmyślać i się modlić. Co jednak zastaje w środku? Gwarne targowisko, straganiarzy sprzedających zwierzęta, które zostaną złożone w ofierze, bankierów wymieniających waluty.
Zamiast malować postacie jedna przy drugiej na ścianie, Giotto wyobraził sobie scenę w świątyni, jakby to był teatr. Podczas gdy najważniejszy dramat rozgrywa się pośrodku, są jeszcze dramaty pomniejsze – po obu jego stronach. – Kiedy obserwujesz twarze i ruchy ludzi – zauważył malarz – potrafisz powiedzieć, co ci ludzie czują, o czym myślą.
Chciałem, aby Jezus wyglądał tak, jakby nie posiadał się z oburzenia. „Mój dom ma być domem modlitwy – oznajmia w Biblii – lecz wy uczyniliście z niego jaskinię zbójców”. Przewrócił stół bankierów. „Czekaj! O co ten cały hałas?” – zaczyna mówić jeden z nich. Lecz Jezus nie pozwala mu dokończyć. Ściąga sznur, którym jest przepasany, i chce .go wychłostać. Widzimy też dziecko, które właśnie kupiło gołębia na targu, a teraz wygląda zza długich szat jednego z uczniów Jezusa, i jeszcze jedno, zakrywające ze strachu twarz. Dramat dziejący się tu i teraz, to chciałem pokazać. Ludzie mówili do Giotta – twoje dzieła są jedyne w swoim rodzaju. – Kiedy patrzę na scenę z Jezusem wypędzającym przekupniów, myślę sobie: „Tak. Właśnie tak to musiało wyglądać”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz